piątek, 20 lutego 2015

1. Ostatni z możliwych kroków w stronę śmierci.

Normalność. Coś co nie powinno istnieć. Przez to ludzie nie mogą być sobą iż boją się, że nie zostaną akceptowani więc wtłaczają się w tłum normalnych, szarych ludzi aby stać się jednym z nich. Od dzisiaj nie jestem już normalny. Moja psychika pękła po tym co usłyszałem w szpitalu.

- Wiem , że jesteś w młodym wieku ale niestety... Twoje wyniki pokazują, że masz raka nerek. W twoim wypadku nowotwór zaszedł już za daleko aby móc go wyleczyć. Masz... zaledwie dwa miesiące życia... 

Mam 18 lat, mieszkam sam. Moi rodzice zostawili mnie u moich dziadków w wieku 10 lat a oni za niedługo sami umarli. Oczywiście, siedziałem kilka lat w sierocińcu ale kiedy skończyłem wiek pełnoletności postanowiłem się wprowadzić do małego, skromnego mieszkania. Ale teraz.. to nie ma sensu. Aby spróbować naprowadzić moje życie na prostą. Umrę.. Za dwa miesiące po prostu umrę.. Nikt się nie przejmie moim zgonem. Nawet miłości nie zaznałem.. Łzy zaczęły spływać mi po polikach litrami, usiadłem na ławce w parku nieopodal szpitala trzymając w dłoniach papiery z moimi wynikami. Oparłem się o drewniane, zimne oparcie. No pięknie! Deszcz zaczął padać, ale to.. jest mi już obojętne.. Przymrużyłem oczy czując jak to krople deszczy z łzami się mieszają i spływają z mojej twarzy na szyję powodując u mnie dziwny dreszcz. W pewnym momencie nie czułem już zimnych kropel. Otworzyłem oczy i zauważyłem parasol, czerwony.. Taki piękny.. Nagle wszystko wydawało mi się piękne aby zrobić mi na złość, że to ostatnie chwilę w tym świecie.

- Coś się stało, młody człowieku? - Spojrzał na moje dokumenty ze szpitala. Po chwili lekko zmarszczył brwi i westchnął ciągnąc mnie za ramię. Spowodowało to, że stanąłem na równe nogi pod parasolem. Wepchnął mi w dłonie uchwyt przedmiotu i wyrwał mi moje dokumenty. Nawet nie zdążyłem nic powiedzieć a on już je czytał. Po pewnym momencie mogłem odczytać w jego oczach żal - taka przypadłość. 
- Biedak. - Potargał mnie po głowie z lekkim, smutnym uśmiechem chowając papiery do 'koszulki'.

- Nic nie szkodzi. To... Nawet i lepiej. - Powiedziałem uśmiechając się szeroko tak jakby mówienie tego sprawiała mi radość ale i tak nie udało się okłamać tego człowieka bo łzy same spłynęły mi po polikach. Nieznajomy chyba nie zbył zbyt zadowolony moją wypowiedziom, ponieważ złapał mnie za ramienia i zaczął trząść.

- Debilu! Każde ludzkie życie jest ważne! Pomogę Ci! - Widząc jego twarz.. Te męskie rysy twarzy, wąskie ale zarazem tak głębokie brązowe oczy, ton głosu.. To wszystko zaczęło mnie oszołamiać jak po narkotykach. Dosłownie przez ten wynik w szpitalu uważam, że nawet facet jest przystojny, piękny, świetny i inne tym podobne rzeczy! Nie jestem przecież homoseksualistą , tak mi się wydaję.. Warknął na mnie ciągnąc w nieznaną mi stronę. Zazwyczaj nigdy nie chodziłem dalej niż był szpital do którego jestem zapisany. Było widać że był wkurzony, strasznie. Trzymałem nadal parasolkę a nieznajomy nadal moknął. Wyciągnąłem więc rękę z uchwytem przed siebie aby i deszcz na niego nie padał. Po kilku dobrych minutach biegu byliśmy pod blokiem do którego weszliśmy. Otworzył drzwi na 4 piętrze.
- Jun Kasamatsu. Od dzisiaj mieszkasz ze mną. - I tak od tamtej chwili mieszkałem z tymi mężczyzną..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz